poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Kartka trzecia




Drogi pamiętniku!


3 lipca 2012, wtorek.

Wylądowaliśmy na Majorce po długim i bardzo męczącym locie. Byłam coraz bliżej zejścia po schodach samolotu, kierując się do odprawy.
-Dlaczego okrężną drogą. Mogło być dużo krócej – narzekał za mną mój tata, gestykulując przy tym zabawnie, ale na chwilkę zamilkł gdy zobaczył żegnającą się kobietę. –Hola* – powiedział do niej i odwrócił wzrok w moją stronę.

Kolejka była niemiłosierna, co przysporzyło mnie o silny ból głowy. Chciałam obrócić się w lewo, by uklęknąć do jednej z walizek po białą tabletkę przeciwbólową. Lubiłam korzystać z pomocy medycyny, boli mnie coś, zażywam lek i po kłopocie. Nim się obróciłam, moim oczom ukazał się nieco wyższy ode mnie chłopak, który stał w drugim rzędzie kolejki, obscenicznie spoglądając na tablicę z wylotami i przylotami. Tym razem jego wzrok powędrował na mnie. Jego czekoladowe oczy zahipnotyzowałyby niejedną dziewczynę, a budowa cielesna połączona z nieco ciemniejszą karnacją spowodowałaby gęsią skórkę. Skądś znałam to spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie zalotnie, na co ja odpowiedziałam tym samym, ukazując rządek już prawie równych zębów, które pokrywał aparat ortodontyczny.
Odprawa mijała mozolnie, a ja ledwo stałam w kolejce. Kątem oka spojrzałam na rodziców, siedzących w kafejce. Pomimo tylu latach bycia ze sobą nadal się kochają, są razem, a ich miłość kwitnie. Ostatnio spytałam tatę, jak to możliwe że są parą od dwudziestu lat, na co on z uśmiechem odparł:
-Wiesz, kochanie, za naszych czasów wszystko się naprawiało, a nie wyrzucało do kosza.
Cholernie im zazdrościłam, odnaleźli siebie, dwie takie same połówki jabłka.
-Ruszaj dalej – odparł ów mężczyzna z czekoladowym spojrzeniem. Wybudził mnie z zamyślenia i popchałam wózek z bagażami.

            Wsiedliśmy do autokaru z dużym nadrukiem ITAKA, który miał nas odwieść do hoteli. Całą rodziną byliśmy już na miejscach siedzących, aż moim oczom ukazał się tamten facet z lotniska.
-To niemożliwe, aby jechał do naszego hotelu. To tylko to samo biuro podróży – pomyślałam i ujrzałam rodziców chłopaka, zmierzających w naszą stronę.
-Witaj, Jerzy. No w końcu, nie mogłem was złapać na lotnisku! – odparł średniego wzrostu mężczyzna z równie czarującym spojrzeniem jak jego syn, który właśnie zajął miejsce w autokarze i oparł głowę o szybę, a w uszach dusił słuchawki. On mówił, mówił od taty.
-Cześć Piotrze, witaj Marysiu – przywitali się moi rodzice, a ja bacznie obserwowałam sytuację.
-Do hotelu zostało pięć minut drogi, na miejscu to uczcimy – zaproponował ów facet.

            W recepcji panował anielski spokój. Dwóch recepcjonistów czekało już na przyjęcie gości. Podeszłam do jednego z nich, który z uśmiechem na twarzy wytłumaczył mi, gdzie znajduje się nasz pokój, no i generalnie te wszystkie pierdoły na powitanie.
-Widzimy się o osiemnastej na kolacji. Nasz pokój to 637, jak coś to dzwońcie – stwierdził mój tata, kierując się do windy.
Szóste piętro to coś, o czym marzyłam. Wynegocjowałam także widok na baseny i Morze Śródziemne.
            Staliśmy już pod naszym pokojem, a ja zwinnym ruchem otworzyłam drzwi kartą. Rodzice zaczęli nieco zwiedzać mieszkanko, jednak ja od razu spojrzałam w stronę okna balkonowego. Mocując się z klamką, pociągnęłam ją i momentalnie uderzył mnie ciepły napływ powietrza, a zarazem lekki, przyjemny wiatr znad morza. Usiadłam na krzesełku i wyłożyłam nogi na stolik, przyglądając się ludziom, którzy szli zajmować leżaki ręcznikami. Uwieczniłam majorkański poranek na zdjęciu i poszłam spać.

            Wraz z całą rodzinką smacznie spaliśmy na hotelowych łożach. Obudziłam się, przecierając oczy. Pokój, w którym spałam roznosił dźwięk telefonu. Podniosłam go i jeszcze zaspanym, chrapliwym głosem powiedziałam:
-Halo
-Cześć, z tej strony Paweł Wlazły – powiedział twardy, męski głos, który wydawał się bardzo przyjemny. Poprzez nazwisko zareagowałam dosyć gwałtownie, ale uspokoiłam się, bo wielu Wlazłych chodzi po świecie. –Moi rodzice jeszcze śpią i niekoniecznie chce im się wstawać, a ja strasznie zgłodniałem – kontynuował mężczyzna, a ja dusiłam słuchawkę telefonu.
-Moi także śpią, ale osiemnasta jest dopiero za półtorej godziny – stwierdziłam dosyć perlistym głosem.
-Wiem, ale ja jestem taki głodny, a nie chcę iść sam. Mogłabyś pójść ze mną? – zapytał proszącym głosem, a ja momentalnie wyobraziłam sobie jego błagalne, czekoladowe spojrzenie i zgodziłam się.
Zjedliśmy razem kolację w restauracji, a on bardzo mi zaimponował. Przepuścił mnie w drzwiach i poczułam zapachach dobrych, męskich perfum. Myślę, że spędziliśmy bardzo miło czas. Po jedzeniu przeszliśmy razem do lobby. Usiedliśmy przy stoliku pod ścianą, by dobrze widzieć telewizor i mecz polskich siatkarzy.
-Idę po jakiegoś drinka, wziąć ci coś do picia? – zapytał mnie, gdy ja przeglądałam jedną z kart.
-Liczę na twoją inwencję twórczą, tylko żadnego alkoholu – odparłam, uśmiechając się do niego.
Przyniósł mi kakao, kolorem przypominające kolor jego tęczówek.
-Proszę – powiedział i ciapnął mi na nos kawałek bitej śmietany z napoju.
-Ej – cicho krzyknęłam i zaśmiałam się, biorąc do ręki chusteczkę.
Rozmawialiśmy pare dobrych chwil, a ludzie zaczęli się gromadzić w holu na mecz. Gdy usłyszeliśmy głośne huczenie, sami odwróciliśmy się już w stronę telewizji i zatopiliśmy się w meczu.
-Tak właściwie, to gratuluję nazwiska – powiedziałam i zaśmiałam się.
-Rodziny się nie wybiera – odrzekł Paweł, na co oboje się zaśmialiśmy. Chyba żartował, no nie?

''PRZEŻYJMY TO JESZCZE RAZ''. 
     Pierwszy set rozpoczął się cudownym dopingiem polskich kibiców. Hala w Sofii była tak wypełniona Polakami, że to niesamowita duma. Jednak Kanarki, to znaczy Brazylijczycy to twardy rywal i nie będą chcieli tak łatwo odpuścić tak ważnego meczu. Świetna gra, świetne emocje, świetni kibice i świetni zawodnicy – tak zapowiadał się ten mecz. 
Pierwszy punkt padł łupem Brazylijczyków po udanym bloku na Bartku Kurku, który wykonał piękny pajp, jednak nie zdołał przedrzeć się przez mur. Ostatecznie pierwszy set dostali w ręce nasi rywale po bardzo nerwowej akcji.   
Zaczęła się partia druga, w której pierwsi objęliśmy prowadzenie po kapitalnym, pojedynczym bloku Marcina Możdżonka. To także do nas należała pierwsza jak i druga piłka setowa, która wykorzystał Kurek bardzo mocno obijając blok rywali, a piłka wypadła w aut. Jest remis, 1:1. 
Trzeci set rozpoczął zagrywką Giba, ale pierwszy punkt zdobyli nasi siatkarze po udanym bloku. Całą partię wygrali Brazylijczycy, prowadząc już 2:1. 
W następnym secie wyszliśmy na boisko bardzo zmotywowani, wygrywając i wyrównując rywalizację. Rozpoczął się tie-break i razem z Pawłem mocno zaciągaliśmy powietrze. Wygraliśmy z bardzo dużym prowadzeniem, bo aż 15:10! Cały mecz zakończył się prowadzeniem Polaków 3:2.



_____________________________

Tak, zdaję sobie sprawę, że bardzo dłuuugi rozdział, ale pamiętnika nie da się podzielić :(! Tak jak zauważyłyście, jest to pierwszy blog, w którym pojawia się Kuba Popiwczak. Szybko mnie rozgryzłyście, bestie! :D Przy okazji przeżyjmy jeszcze raz mecz Polska-Brazylia, który odbył się 05.07.12, ale ja na potrzeby bloga zmieniłam datę. Całuski, mam nadzieję, że będziecie komentować, bo to bardzo motywuje.

Informuję za pomocą gadu-gadu: 45151183

* - cześć po hiszpańsku.

środa, 17 kwietnia 2013

Kartka druga

  Drogi pamiętniku!


29 czerwca 2012, piątek.


            Weszłam na salę gimnastyczną punkt ósma trzydzieści. Ławki i krzesła rozłożone były na potężnej hali, a ja wzrokiem szukałam kartki ‘’ 2a’’. Usiadłam obok dziewczyny z mojej klasy, która spojrzała na mnie spod okularów.
-Cześć – odparłam i odwróciłam wzrok. Była dziwna i niekomunikatywna, ale niedużo się od niej różniłam. Przynajmniej nikomu nie szkodziła, a ja tylko czekałam, aż przedstawienie dobiegnie końca i będę mogła odebrać świadectwo z czerwonym paskiem i wrócić do domu tym pamiętnym parkiem, który od wczoraj wywołuje u mnie uśmiech. Znów przypomnieć sobie tamtego chłopaka, o którym nic nie wiem, nawet jak ma na imię.
Rozpoczął się teatrzyk na scenie, ale szczerze mówiąc, nawet nie wiem o czym był. Co roku to samo badziewie, jakby nie mogli nam po prostu podziękować za rok zajmowania czasu i psucia nerwów. Po owacjach na środek wyszedł mężczyzna po czterdziestce z przerzedzonymi włosami, wysoki i postawny. Załączył się ogromny projektor i na pierwszy ogień poszła klasa pierwsza a.
-Zacznijmy od tych przyjemniejszych rzeczy, mianowicie: wyróżnienia w nauce i zachowaniu – przemówił dyrektor do mikrofonu i ogromna sala rozniosła dźwięk.
Nadal bardziej zafascynowana byłam swoimi paznokciami, dopóki nie usłyszałam:
 - Serdecznie zapraszam Justynkę Domider za najlepsze  wyniki w nauce w klasie i wzorowe zachowanie – doszły do mnie te słowa i poczułam na sobie wrogi wzrok koleżanki z klasy, która siedziała obok. Ale stop, jeszcze raz: Justynkę?!
-Szybko skończyli pierwszaków, już druga a? – pomyślałam, opuszczając ręce.
Wstałam, poprawiając sukienkę i nienagannym krokiem,  dumna pokierowałam się na środek sali. Pomimo tego, że czułam na sobie wzrok całej szkoły byłam pewna siebie jak nigdy. Zasłużyłam sobie na to wyróżnienie, ciężka praca i nieprzespane noce dawały o sobie znać w ciągu roku.
 -Dziękuję – odrzekłam i uśmiechnęłam się do zdjęcia, podając mężczyźnie rękę.
Poprawiłam włosy, kierując się na swoje miejsce. Przechodząc pomiędzy ławkami poczułam szarpnięcie Nikoli, która zmierzyła mnie wzrokiem.
-Popraw sobie rajtuzy, kacza nóżko – odparła, spoglądając na jedną z blondynek z jej paczki. Poczułam się po raz kolejny jak nic niewarty człowiek. Wzięłam do ręki torbę i ostatni raz rzuciłam wrogie spojrzenie blondynkom. Wyszłam z sali tylnim wyjściem, a na moim policzku od razu pojawiła się słona łza.
            Weszłam do domu, kierując się do kuchni, w której krzątała się mama.
-Kiedy masz następną lekcję? – zapytałam, rzucając plecak obok piekarnika.
Nasza kuchnia jest dużych rozmiarów i uwagę głównie skupia duża lada, a obok wysokie krzesła, a całość to tzw. wyspa kuchenna. Lubię tutaj jeść, mogę się przyglądać widokom zza okna, jednak mama mi nie pozwala i zawsze zagania do obiadu przy stole.
-O jedenastej przychodzi Pani Majewska – odparła mama, która od rana wyglądała jakoś promiennie. Niska brunetka z szarymi oczami, a jej atrybutem był piękny uśmiech. – Co się stało? – szybko dodała i oderwała się od garnka z rosołem.
-A co miało się stać? – zapytałam, otwierając lodówkę. W sumie nie wiem, dlaczego to robię, jak i tak nic z niej nie będę brać. Taki nawyk.
-Przecież widzę, co jest nie tak? – powiedziała, spoglądając w moją stronę.
Nie wytrzymałam i trzasnęłam lodówką. Usiadłam na podłodze, chowając głowę w uda i opowiedziałam mamie całe zajście.
-Przejmujesz się taką błahostką? Słowami, które wypowiedziała dziewczyna, której priorytetem jest dobrze rozjaśnić włosy? – zapytała mama, głaszcząc mnie po głowie. –Ty możesz wszystko i z takimi pięknymi nogami możesz zajść daleko – dodała mama, co nieco podniosło mnie na duchu.
Naszą rozmowę przerwał dźwięk dzwonka. Pani Majewska przybyła na korepetycję do mamy z języka rosyjskiego.


30 czerwca 2012, sobota


            Pierwszy dzień wakacji zaczął się wyśmienicie. Wstałam koło jedenastej zupełnie się niczym nie przejmując. Rozmowa z mamą bardzo podniosła mnie na duchu. Czułam się beztrosko i w takim nastroju powędrowałam do łazienki. Odsunęłam firankę, spoglądając na podwórko. Uchyliłam  lekko okno. Był ładny, pogodny dzień, słońce zbliżało się do najwyższego punktu na niebie. Moją uwagę skupił ptak na jednym z pobliskich drzew, śpiewał cudownie. Oparłam się na łokciu, w piżamie oglądając podwórko. Nagle zobaczyłam tatę, konwersującego z jakimś mężczyzną. Nieświadoma swojego ubioru, krzyknęłam ‘’Dzień dobry!’’, na co oboje odpowiedzieli mi szczerym uśmiechem. Dopiero po czasie zorientowałam się, co ja zrobiłam.

1 lipca 2012, niedziela.

            Wpadka wczorajszego dnia nadal mnie prześladuje. Tata stwierdził, że pięknie zaprezentowałam się nowemu sąsiadowi. A no właśnie, Pamiętniku, będę mieć nowych sąsiadów! Państwo Popiwczak przeprowadzili się tutaj aż z Dolnego Śląska. Jeszcze nie zdążyłam ich poznać, bo dzisiaj wyjeżdżamy. Tata mówi, że bardzo polubił Pana Macieja, bo interesuje się ogrodnictwem, a ponadto obiecał mu partyjkę szachów i pokera. Wspomniał coś o ich synu, ale nie dokończył tylko mrugnął mi okiem. Chyba oszalał, ja nie mam czasu na chłopaków.
            Wyciągnęłam walizkę z szafy i położyłam ją na dywanie. Nie wiem, co mam pakować na ten dwutygodniowy wyjazd na Majorkę.
-Kochanie, pomóż ci? – usłyszałam ciepły głos mamy, na co ostatecznie przytaknęłam.


___________________

No i jest kartka druga. Co prawda krótko, ale muszę mieć to klarownie ułożone. Jako zadośćuczynienie szybciej dodam trójkę. Buziaki. :*

Informuję za pomocą gadu-gadu: 45151183

czwartek, 11 kwietnia 2013

Kartka pierwsza


Drogi pamiętniku!
        22 czerwca 2012, piątek.

Śniłam, byłam w cudownej krainie, w której wszystko było idealne i bez problemów. Nagle, jakby ze mgły usłyszałam piskliwy dźwięk. Otworzyłam nieprzytomnie oczy, szukając tego przeklętego wynalazku. Jak ja nienawidzę poniedziałków.. a nie, to piątek! Dosyć optymistyczniej zeszłam z łóżka, ale bez napadów euforii. Kto normalny budzi się o siódmej rano i skacze ze szczęścia jak skowronek? Każdy uczeń, który przez bite lata musi codziennie zwlekać swoje ciało z łóżka wcześnie rano, po paru godzinach snu, bo przecież poszłam spać o pierwszej w nocy. Czas to zdecydowanie największy tchórz, jakiego znam. Nauka pochłania jego większość, a gdzie czas na przyjemności, zabawę? Stop, zagalopowałam się, jaką zabawę?
Tocząc walkę z własnym ciałem, kierowałam się do łazienki. Nie dotarłam, bo drogę zastawił mi jakiś niezidentyfikowany obiekt. Głupia szafa! Żyję w tym pokoju tyle lat i nie potrafię po omacku kierować się do łazienki? Chwyciłam się za czoło, bo powitanie z szafą obudziło mnie do końca.
Będzie siniak jak nic, na całe czoło – pomyślałam, przeglądając się w lustrze.
Jak ja nienawidzę życia, cóż za optymistyczny poranek…

~*~

            Wyszłam z mieszkania, zakładając na ramię plecak. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się pare razy świeżym powietrzem. Dotknęłam jeszcze raz obolałego czoła i syknęłam pod nosem. Włożyłam do uszu słuchawki i zatopiłam się w muzyce i regularnym kroku w kierunku szkoły.
            Przed moimi oczami stał już potężny budynek szkoły. Pociągnęłam stalowe drzwi, które wydały specyficzny dźwięk. Weszłam do miejsca, z którego bił gwar i nieład, istne piekło.
Siedziałam na ławce, wiążąc buty. Szło mi to powolnie, bo kątem oka spoglądałam na dziewczyny obok okna, knujące jakąś intrygę. Święta trójca plastików i tyle, nie wiem, która z nich była gorsza.
-Ej, ty, frajerko, nie podsłuchuj – odparła tleniona blondynka, uczęszczająca do drugiej liceum.
-Patrz, jakie ma krzywe nogi. Jak można ubierać krótkie spodenki do takich nóg? – usłyszałam szept.
To był cios powyżej pasa, nie wiedziałam, jak zareagować. Wstałam, poprawiłam koszulę i wyszłam z szatni szkolnej, kierując się do sali numer piętnaście, w której miała odbyć się matematyka.
            Siedziałam w ogromnej klasie, wystrojonej w szarych odcieniach. Znudzona lekcją na temat Twierdzenia Pitagorasa, śledziłam życie zza okna. Pani Nowacka usilnie próbowała uspokoić roztargnionych uczniów. Intensywnie rozmyślałam na temat konwersacji dziewczyn w szatni. Rozmawiały o.. jakimś przesłuchaniu, prezesie Banickim. Średnio zrozumiałam tę rozmowę. Z transu wyrwała mnie szczupła profesorka z okularami na końcu nosa.
-Do odpowiedzi przyjdzie – zaczęła, krążąc palcem po dzienniku. – Zapraszam numer 4 – powiedziała twardo, a z miejsca wstał Paweł Dobaczewski.
-Blisko mnie – pomyślałam i zaczęłam śledzić sytuację.
Przystojny brunet z kręconymi włosami i dużymi, zielonymi oczami. Wyglądał inaczej niż zawsze. Ubrany w jasne spodnie z Wranglera z dziurami na kolanach i fioletową koszulę w kratę. Prezentował się schludnie i aż zawiesiłam na nim oko, ale tylko na chwilę, bo gdy zobaczyłam, gdy dukał takie brednie przy tablicy, mimowolnie odwróciłam wzrok i zatopiłam się w wpatrywanie w horyzont.
Apatyczną lekcję przerwał dźwięk dzwonka, a ja szybko ruszyłam do wyjścia. Była to długa przerwa, więc spokojnie mogłam iść do biblioteki poczytać, jednak ówcześnie chciałam zahaczyć o moją szafkę z numerem 53.
Otworzyłam ją, jak zawsze spoglądając na plakat, przedstawiający siatkarzy. Mimowolnie uśmiechnęłam się i wyjęłam książkę.  Moje kąciki ust znów ruszyły w górę, gdy zobaczyłam gimnazjalistów, palących papierosy po kątach, którzy myśleli, że dyżurująca anglistka tego nie widzi.
Przyspieszyłam kroku, by w końcu wyjść z tego piekła. Nadal w uszach szumiały mi słowa jednej z blondynek, krytykującej moje nogi. Nie powiem, było mi smutno i ciągle rozważałam, jak można być tak okrutnym.
Wyszłam ze szkolnego budynku, mając trzydzieści minut przerwy. Dosyć szybkim tempem ruszyłam w stronę pobliskiej Publicznej Biblioteki. Tylko tam czułam się jak ryba w wodzie. Cisza i harmonia wypełniały mnie od środka, a tamtejsza bibliotekarka emanowała sympatią.
Szłam pewnie parkową drogą, gdyż codziennie przechadzałam się nią do centrum. W uszach szumiała mi głośna muzyka i chyba nuciłam ją trochę pod nosem. Nagle poczułam ciepłą dłoń na moim przedramieniu. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się uśmiechnięty szatyn z enigmatycznymi tęczówkami, których do dziś nie potrafię rozpoznać. W ręku miał szarą torbę z firmy Nike, a pod pachą dusił książkę, na której kątem oka zobaczyłam napis: Philip Roth i moje serce szybciej zabiło.
-Cześć, mogę prosić cię o pomoc? – zaczął i uśmiechnął się szeroko. –Przyjechałem tutaj z Legnicy i mam problem, bo się zgubiłem – kontynuował.
-Co cię sprowadza do Jastrzębia? Przecież tutaj nie ma co zwiedzać – odparłam, odwzajemniając się uśmiechem. – Powiedz mi, gdzie mam cię zaprowadzić – dodałam.
-Aleja Jana Pawła II 6, na hale sportową – odparł, a ja jeszcze raz go zilustrowałam. Wiedziałam, że Jastrzębie słynie z siatkówki, ale on nie wyglądał na siatkarza. Przyznam, nie był niski, ale zdecydowanie różnił się wzrostem od Michała Łaski, do którego ostatnio dobiłam w supermarkecie..
Szliśmy równym tempem, a na nasze głowy padały pojedyncze promyki słońca, bo drogę zasłaniały cieniem potężne korony drzew.
-No to jak, opowiesz mi, co sprowadza cię do Jastrzębia? – przerwałam tę chwilową ciszę.
-Akademia Talentów Jastrzębskiego Węgla. Przymierzam się do udziału w rozgrywkach kadetów, może Młoda Liga.. – powiedział, niechcący upuszczając książkę spod pachy.
-No, no, Nemezis, dobry wybór – odparłam uśmiechając się. Jesteśmy na miejscu – dodałam, spoglądając na duży budynek.
–Nie zajmuje ci więcej czasu, dziękuję – rzekł, patrząc na mnie.
-Nie ma problemu, powodzenia – powiedziałam i obróciłam się na pięcie, kierując się w stronę szkoły, bo przerwa przeleciała mi w oka mgnieniu. Ostatni raz obejrzałam się za siebie, zobaczyłam nienaganną sylwetkę i mocne, umięśnione łydki, bardzo starannie opalone. Lekki powiew wiatru zatańczył chłopakowi we włosach, mierzwiąc ich staranne ułożenie…

_____________________

Oddaję kartkę pierwszą w Wasze ręce. Jeśli chcecie być na bieżąco, dodajcie bloga do obserwatorów(sam dół bloga). Całuski :*
Informuję za pomocą gadu-gadu: 45151183

piątek, 5 kwietnia 2013

Prolog

Czy każda zaistniała sytuacja w życiu ma cel w przyszłości? Czy ludzie, których spotykamy na ulicy przez zupełny przypadek mogą być naszym całym życiem? Ile jesteś w stanie zrobić, by bliscy nie odeszli? Czy śmierć potrafi zmieniać słone łzy w gorzką rozpacz? Czy starość może być spokojna po całej tułaczce życia? Mieliście kiedyś wrażenie, że wasze życie jest beznadziejne, a po chwili działo się coś, co powalało waszą tezę na łopatki? Czas to największy tchórz, który zawsze ucieka.

Nazywam się Justyna Domider i w tym roku skończyłam piętnaście lat. Można powiedzieć – dziecko, ale ja psychicznie nie czuję się jak zwykła nastolatka. Mieszkam niezmiennie od urodzenia w Jastrzębiu-Zdroju. Mam niespełna metr siedemdziesiąt wzrostu i duże, brązowo-szare oczy. Moje włosy są w kolorze kasztanowego brązu, ale od zawsze marzę o byciu blondynką. Nie znam swojej wartości, przez co ludzie często mną pomiatają. Żyję szkołą i nauką, bo nie jestem w stanie nikomu zaufać. Ludzie za bardzo namieszali w moim życiu, a po przyjaciółkach pozostała tylko szrama na sercu i psychice.

Mieszkam z rodzicami w dużym domu, znajdującym się na uboczu od centrum. Tata jest biznesmenem z własną firmą, a mama filologiem. To oni powtarzają mi, że nauka jest najważniejsza. Podobno jestem w czepku urodzona. Nie przeczę, posiadam dom, rodzinę ale.. w moim życiu od zawsze czegoś brakuje. Mam na imię Justyna i chcę tutaj zawrzeć parę lat mojej egzystencji. Opowiem Ci życie i historię mojej niezwykłej miłości.

Tak jak on nie kochał nikt.


________________________

No i prolog ujrzał światło dzienne. Mam nadzieję, że się Wam podoba i choć trochę intryguje. Buziaki ;)
PS. Spotkam kogoś na meczu w katowickim Spodku podczas LŚ? Do zobaczenia!