poniedziałek, 24 czerwca 2013

Kartka siódma

20 SIERPNIA 2013 - blog zostaje zawieszony z przyczyn rodzinno-życiowych. Wrócę tu, ale nie teraz. Możecie mnie czasem znaleźć na jednopartach siatkarskich. LINK





G - Gromadzisz go w sobie i spijasz
N - Niszczy, pali mosty, zabija
I - Instynktownie budzi fobie 
E - Elementarny w walce z wrogiem
W - lecz Wróg jest w tobie i nim płoniesz 
 GNIEW, GNIEW, GNIEW....  

# Upalne południe w śląskiej części Polski. Puszyste chmury w kolorze białym przekładają się na te w barwie różowej. Niebo wygląda nieziemsko, a słońce nadal wysoko góruje na niebie. Huk wentylatora. Lekki powiew wiatru tańczy dziewczynie we włosach. Stoi przed szafą, zastanawiając się nad wyborem ubrań. #

Drogi pamiętniku!
8 października 2012, poniedziałek
Odkąd wróciłam ze szkoły czyham przy szafie. Jestem rozbita, dzisiaj zaczyna się sezon. Nie grałam w siatkówkę od czerwca, trener się dowie. To idzie wyczuć. Dźwięk telefonu wybija mnie z zamyślenia. Już piętnasta dwadzieścia. Porywam białe spodenki i rozciągniętą koszulkę klubową. Potykam się o torbę, która czeka na mnie na przedpokoju. Niech to szlag, zapomniałam butów. No bo co za debil wymyślił, żeby o piętnastej trzydzieści zaczynał się trening?

Wbiegam na hale głównymi drzwiami. Liczę, że dziewczyny dzisiaj się będą długo przebierać, zresztą jak zawsze. Nie mylę się i odkładam torbę na ławkę.
-Ja pierdzielę – mówię mocno ssapana. –Co za idiota wymyślił taką porę? – kontynuuje, ściągając ubrania.
Chwilę po tym wchodzi Marcela, która słowo w słowo ponawia moje żale. Śmiejemy się, wychodząc na halę.
Już czekał. Ubrany był w ciemne, sportowe spodnie i t-shirt z logiem naszego klubu. O dziwo był bardzo promienny i nie narzekał, że jak zwykle długo się przebieramy.
-Witam was w nowym roku klubowym – powiedział w końcu, a my uśmiechnęłyśmy się do siebie. –Zanim zaczniemy trening mam dla was niespodziankę – kontynuował, budząc w nas ciekawość.
Za plecami zobaczyłyśmy prezesa klubu. Pierwsza odezwała się Aneta, a za nią cała reszta.
-Dwie z was wyjadą na rozgrywki plażowe w maju. Tylko nie myślcie sobie, że wybiorę was ‘’od tak’’. Dwie najbardziej solidne i zaangażowane dziewczyny zwiedzą Gdańsk i przeżyją jedne z najciekawszych przygód w życiu – odparł jednym tchem Tusia, bo tak go nazywałyśmy poza treningami. –Do roboty, pokażcie mi i panu prezesowi, które mamy wybrać.
Inicjatywę przejęła Baśka, która jak nigdy ochoczo zaczęła prowadzić rozgrzewkę. Reszta treningu mijała jak nigdy. Nie wiem, czy one były tak zdeterminowane, czy po prostu miały naładowane akumulatory na sto.
-Do jutra – odparł trener, wręczając nam grafik. –Dzisiaj było wyśmienicie.

#~#

POPIWCZAK


Wszedłem do obiektu razem z Michałem i resztą chłopaków z Jastrzębskiego Węgla. Ludzie, którzy do niedawna byli dla mnie autorytetami, dzisiaj są moimi kolegami. Wszystko dzięki Michałowi, który namówił moich rodziców, że tutaj będę miał większe szanse rozwoju. Obiecał, że się mną zaopiekuje. Mieszka sam, bo Bartman się wyprowadził do Rzeszowa. Może to i dobrze, nigdy typa nie lubiłem. Fajnie, że rodzice zakupili dom. Może troszkę zadupie, bo główna część miasta to nie jest, ale przynajmniej mamy spokój. Tata twierdzi, że nie żałuje decyzji, bo mamy świetnych sąsiadów.. Ja tam nie wiem, jeszcze ich nie poznałem, bo większość czasu spędzam z Michałem i Malinowskim.
Michał chce mi pokazać, jak to wygląda. Jestem zachwycony już od samego wejścia, obiekt już po pierwszej wizycie wywarł na mnie wrażenie, ale takie zakamarki, jakie pokazuje mi on i Malinowski to jest szok.
Na moje nieszczęście natrafiam na tą no.. Pioruna przy automacie. Nie wiem w sumie jak ona ma na imię. Michał mówi, że ostatnio przesadziliśmy i powinienem ją przeprosić. Może ma racje? W gruncie rzeczy, ładna z niej sztuka. Długie nogi, ciemne włosy tylko ta blizna.. Ale zaraz, zaraz, ona trenuje?
-Cześć – mówię jak gdyby nigdy nic. Czuje na sobie wzrok Michała, który chyba pilnuje mnie, żebym znowu nie przesadził. –Słuchaj, wiem, że głupio wyszło.. – usiłuje kontynuować.
-Zamknij się – odparła, zabierając wodę. Pyskata gówniara. Zostawia mnie samego, a sama wychodzi z koleżanką głównymi drzwiami.
-Niezły żigolo z ciebie – Malinowski ledwo nie dusi się ze śmiechu. Żartowniś zasrany.
-Stul się, ok? – mówię z opanowaniem.
-Podoba ci się – stwierdza Michał. –Teraz częściej się będziecie mijali, skoro ona tu trenuje. Wiedziałem, że skądś ją kojarzę – kontynuuje mój kuzyn.

Przechodzę w trans zamyślenia. Mnie się, kurwa, nie odmawia ani nie ignoruję. Teraz przesadziła. Chciałem wyciągnąć do niej pomocną dłoń, niech się buja.

________________________________

Myślę, że żałoba narodowa trwa. Chciałabym wierzyć w to, że Oni jednak wyjdą z grupy. Przecież to są nasi siatkarze, razem są najlepsi na świecie.

Informuję za pomocą gg: 45151183

sobota, 25 maja 2013

Kartka szósta

Drogi pamiętniku!



3 września 2012, poniedziałek.


            Od ostatniego dnia sierpnia jestem już w Jastrzębiu. Można powiedzieć, że wszystko wraca do ‘normy’. He, niezły żart! Idąc ulicą nienawidzę spojrzeń innych ludzi, którzy myślą, że ja tego nie widzę. Szrama ‘’zdobiąca’’ mój policzek jest dużych rozmiarów, ale krakowski lekarz stwierdził, że mogło być naprawdę gorzej. Rodzice rozmawiali z wszystkimi chirurgami plastycznymi świata. Ustalony termin to koniec listopada, ale przecież to tak daleko. Boję się iść do szkoły. I tak jestem nielubiana, a blizna w głównej części mojej twarzy totalnie zamaże choć cień dobrej aparycji.
            Siedziałam przy stole popijając bawarkę. Zaraz będę musiała wyjść do szkoły, ale wiedziałam że nic już nigdy nie wróci do normy. Przeglądnęłam się jeszcze raz w lustrze na przedpokoju. Ubrana byłam w białą, elegancka bluzkę założona na moje ciało, a talię zdobił zapięty czarny, skórzany pasek. Darowałam sobie spódnicę i postawiłam na czarne legginsy, a do tego ciemne baleriny. Wyglądałam schludnie, dopóki nie spojrzałam na twarz. Mimowolnie moje oczy stały się pełne łez.
            -Witam Was serdecznie po świetnych wakacjach – powiedział dyrektor, a ja zniżyłam głowę w stronę ud. Rzeczywiście, świetne wakacje, najlepsze jakie miałam.
Siedziała obok mnie znów ta sama dziewczyna, co podczas zakończenia roku. Przyglądała mi się, ale ja już nawet na to nie zwracałam uwagi. Czułam milion spojrzeń na sobie.
-Zapraszam do sal – w końcu odparł poważny mężczyzna po długiej i monotonnej przemowie. Huk ruszających się ciał rozniósł się po ogromnej hali. Chwila drogi i większość z nas znajdowała się już w ‘’piętnastce’’. Nasz wychowawca, nauczyciel wf’u, przywitał nas serdecznie w Nowym Roku Szkolnym. Rzeczywiście, jest się z czego cieszyć.
Jego przemowę przerwało donośne stukanie do drzwi, które szybko się otworzyły. Cała klasa spojrzała na chłopaka, który przyszedł do pana Krzyśka z informacją od pani Nowickiej.
-Czy mógłbym prosić przewodniczącą szkoły w gimnazjum? – odparł wysoki szatyn, a ja dopiero w tym momencie obróciłam głowę w jego stronę. Nic do mnie nie docierało, dopiero gdy większość klasy spojrzała na mnie.
-Aha, to ja – powiedziałam i wstałam. Rzuciłam ulotne spojrzenie w stronę licealisty, ale moje nogi odmówiły posłuszeństwa, stanęłam jak wryta przy samej tablicy. To był on, ten chłopak z Legnicy!
Uśmiechnęłam się do niego, przypominając sobie o bliźnie. Szybko ją zakryłam kosmykiem włosów i podeszłam bliżej.
Musiałam przyznać, że był przystojny. Ciemny szatyn z intrygującym spojrzeniem, czyli typ na który zawsze zwracałam uwagę. Błyszczące, niebiesko-zielone oczy, dokładnie badały każdy milimetr mojej twarzy. Wąskie usta, których kąciki były uniesione do góry, sprawiały, że i ja miałam ochotę się uśmiechnąć, kompletnie zapominając o sytuacji sprzed kilku minut. Do tego ten głos; niski, przyjemny dla ucha. Poczułam jak moje ciało przechodzi dreszcz. Przyjemny dreszcz podniecenia, który nie powinien się pojawić. Justyna, dziewczyno, co się z tobą dzieje?
Przyjrzałam mu się dokładnie; na oko był niewiele starszy ode mnie, miał może siedemnaście lat, nie więcej. Na jego bladej twarzy pojawiały się już delikatne zmarszczki mimiczne, gdy się uśmiechał. Szczególnie w okolicach wąskich, malinowych ust. Jego duże, niebieskie oczy, okolone były gęstymi, czarnymi rzęsami, a pod nimi malowały się cienie, świadczące o nieprzespanej nocy. Strach przed meczem? Chyba nie, przecież sezon się jeszcze nie zaczął. Miał gęste, brązowe włosy, ułożone w modną fryzurę, którą jak mogłabym przysiąc, układał zapewne przez kilkanaście minut. Był przystojny; musiałam to zaznaczyć po raz kolejny. Na pewno był atrakcją wśród tutejszych licealistek.
-Cześć – powiedział pierwszy, obracając się w moją stronę i otworzył drzwi. Pachniał jak milion dolarów!, ba, jestem w stanie powiedzieć, że nawet dwa miliony. Zapach perfum ewidentnie trafił w mój gust i gdybym mogła to podeszłabym do niego bliżej, by tylko czuć tą woń.
 -Co słychać? – rzuciłam bez zastanowienia. Przysięgam, kiedyś palnę sobie w głowę.
-W porządku – odparł lakonicznie i  po raz kolejny zapanowała niezręczna cisza.
Zeszliśmy po schodach, by dotrzeć do klasy matematycznej.
Przepuścił mnie w drzwiach, otwierając je. Gest poważnej sympatii, czy wyniósł to z domu?
-Dzień dobry – odparłam w kierunku pani Nowickiej, która siedziała nieco zmęczona. W klasie panował nieopanowany huk i szmer; jedni śmiali się z filmów na tablecie, drudzy robili zdjęcia, a inni jedli.
Podniosła głowę w górę i uśmiechnęła się, pośpiesznie wstając.
-Justyno, dzień dobry – powiedziała, a w jej oczach pojawił się błysk szczęścia. Poczułam się, jakbym wybawiła ją z piekła. –Cisza – krzyknęła charyzmatycznie i licealiści się nieco uspokoili.
Wyszłyśmy na korytarz, by ustalić szczegóły dotyczące Samorządu Szkoły. Kątem oka spojrzałam po raz ostatni w stronę chłopaka. Siedział w ostatniej ławce i intensywnie gawędził z jakimiś dziewczynami, robiąc przy tym dziwne pozy. Z transu wyrwała mnie Pani Nowicka, która wytłumaczyła mi nieco inne zasady losowania szczęśliwych numerków i inne mniej ważne rzeczy szkoły…
            Słońce było na najwyższym szczycie na niebie i w takim skwarze przyszło mi wracać do domu. Przeklinałam pod nosem fakt, że nie zabrałam okularów słonecznych. Szłam równym krokiem, jak zwykle tą samą ścieżką.
Mijałam dużo kobiet z dziećmi w wózku. Jakie te maluszki są kochane i beztroskie. Chciałabym być takim niemowlakiem; śpi, płacze, je.
Weszłam na parkową uliczkę, która była zacieniona drzewami. W końcu mogłam choć chwilę zobaczyć na tegoroczny rozkład zajęć. Spoglądałam na plan lekcji – więcej lekcji języka polskiego niż w zeszłym roku! Jedyny fakt, który mnie ucieszył. Trwając w psychicznej euforii dobiłam do czegoś twardego. Czy ja ciągle muszę do kogoś dobijać? Czy to jakieś pieprzone hobby? Moim oczom ukazał się wysoki facet, na oko metr dziewięćdziesiąt żywej masy; jego spore barki zakrywały pojedyncze promyki słońca. Spojrzałam na jego twarz, a minę miał taką, jakby chciał mnie zabić. No przepraszam, nie chciałam no.
-Przepraszam – rzuciłam szybko, a on uśmiechnął się i podszedł do kogoś za mną.
Szli za mną i czułam ich wzrok na mnie. Cichy szept doprowadzał mnie do szału, w gruncie rzeczy nie wiedziałam, o czym rozmawiają.
-Co to w ogóle za dziewczyna? I czemu za nią idziemy? – usłyszałam pytania.
-Przypadek, że za nią idziemy. To taka dziewczyna ode mnie ze szkoły, Monika dzisiaj ją ochrzciła Piorunem, bo ma na twarzy taką szramę – powiedział i obaj się za śmiali.
-Ej, Kuba, to nie było śmieszne – usłyszałam ostatnie zdanie i postanowiłam się odwrócić.
-Kim ty człowieku jesteś, że możesz mnie obrażać bez żadnych konsekwencji i skrupułów? – powiedziałam, a raczej wykrzyczałam to. Ułamek sekundy potem zauważyłam, że tym człowiekiem jest ten chłopak, no ten.. z Legnicy.


___________________

Witam Was po sporej przerwie. Zaniedbałam Was, ale maj jest zawsze ciężki dla mnie - liczne zawirowania i sprawy.
Co powiecie na to, by w kolejnym rozdziale nie zrobić kartki z pamiętnika Justyny, tylko coś z życia Kuby? Chyba tak zrobię.
Informuję za pomocą gadu-gadu: 45151183
Zachęcam również do dodania blogu do obserwowania.

PS. SEZON REPREZENTACYJNY CZAS ZACZĄĆ!

piątek, 10 maja 2013

Kartka piąta

Usłyszałam głos człowieka.
Był chłodny, a zarazem tak gorący.
Tak łagodny i melodyjny, a jednocześnie gorzki i ochrypły.
Przyspieszał bicie serca , a w tym samym czasie przeszywał strachem.

Usłyszałam go we śnie.
Mówił, że zawsze będzie mnie kochać.
Nie pamiętam już o czym śniłam i ile to trwało.
Pamiętam tylko ten przejmujący głos i słowa..

Nie wiem skąd dobiegał.
Być może był słyszalny jedynie dla mnie.
Być może tak naprawdę nie istniał.
Ale w głębi serca słyszałam go.
Przepiękny, ledwo słyszalny szept.

 Drogi pamiętniku!


data nieznana

            Obudziłam się, czując pustynie w gardle. Rozejrzałam się wokoło, by napić się wody. Zobaczyłam płaczącą mamę, która obscenicznie spoglądała w moją twarz. Ruszyłam kącikami ust, a nawet poruszałam ręką. Dlaczego ona nadal płacze? Przecież ja się uśmiecham. Do pomieszczenia wszedł tata, wysoki i postawny mężczyzna w garniturze. Usiadł po drugiej stronie łóżka i zatopił głowę w złożonych dłoniach.
-Jak mogliśmy do tego doprowadzić?! – krzyczał tata, a ja śledziłam sytuację. –Jest ponad miesiąc po wypadku, a ona nadal jest w śpiączce, mój jedyny skarb – dodał i łza spłynęła po jego szorstkim policzku, pachnącym dobrymi, męskimi kosmetykami.
Spojrzałam na kalendarz, przywieszony na mahoniowych drzwiach.
- SZESNASTY SIERPNIA?! – krzyknęłam, ale głos nie wydobył się z mojego gardła.
Mama pogłaskała mnie po włosach i dotknęła mojego policzka.
-Kochanie, musimy iść – odparł tata, na co mama zareagowała kiwnięciem głowy. Pocałowała mnie w czoło i do ucha szepnęła mi, że mnie kocha.
-Nie zostawiajcie mnie tu! Przecież ja nie śpię – krzyczałam, gdy zobaczyłam, że odchodzą. Czułam się jak w jakiejś śmierci klinicznej, czy coś.
Gdzie ja właściwie jestem? To nie wygląda jak szpital w Jastrzębiu. Moje rozmyślania przerwała pielęgniarka, która przyszła zrobić mi zastrzyk. Gdy tylko zobaczyłam igłę, momentalnie zasnęłam..

data nieznana

Po raz kolejny się obudziłam, po raz kolejny nie wiedziałam, czy naprawdę żyję, jaką mamy datę i gdzie ja u licha jestem.
Leżałam bez ruchu, aż zobaczyłam, że na łóżku obok spoczywa jakaś dziewczyna.
-Cześć – powiedziałam z ledwością, na co ona szybko ruszyła głową. – Ty mnie słyszysz? – wydusiłam chrapliwym głosem, ale ona odwróciła głowę.
-Co ci się stało? – zapytała rudowłosa dziewczyna. Była blada jak ściana, ale intensywnie zielone oczy odpychały troszkę ten anemiczny wygląd.
-Słyszysz mnie! – krzyknęłam i dopiero się zorientowałam, że ja sama słyszę swój dźwięk. –Chyba miałam wypadek – dodałam i przetarłam ręką twarz. Poczułam spore wybrzuszenie na moim policzku na co zareagowałam bardzo nerwowo.
Niczym się zorientowałam, otworzyły się drzwi. Gdy tylko do moich uszu doszło słodkie nucenie piosenki ‘’Unchained melody’’ od razu wiedziałam, że to mama. W lewej ręce trzymała reklamówkę z zakupami, a w prawej zawieszoną miała torebkę w kolorze karmelowym.
-Kochanie! – krzyknęła, podbiegając do mnie. Zaczęła mnie całować i od razu popłynęły jej łzy. Do szpitalowego pokoju szybko wtargnęła pielęgniarka, a za nią starszy lekarz pod wąsem.
-Nareszcie się obudziłaś – powiedział siwy mężczyzna, któremu na twarzy malowały się zmarszczki tułaczki życia i zmęczenia.
Spojrzałam w stronę mahoniowych drzwi, dwudziesty piąty sierpnia! Przespałam całe wakacje, to niemożliwe. Jednak męczyło mnie co innego. Co u licha znajduje się na mojej twarzy i.. czy ta sytuacja w szpitalu tylko mi się śniła? Taki świadomy sen? Chyba nikt mi nigdy nie odpowie na to pytanie.
-Dzień dobry – odparłam, zagryzając wargi. Spojrzałam na tych wszystkich ludzi, którzy obscenicznie spoglądali na moją twarz. Zmieszałam się trochę tym faktem.
-Troszkę się zmieniłaś.. – zaczął doktor, ale mama szybko mu przerwała.
-Ja to zrobię – powiedziała cicho, poprawiając kosmyk kręconych włosów za ucho. Lekarz zareagował kiwnięciem głowy i spojrzał w moją stronę, wychodząc wraz z pielęgniarką.
-O co chodzi? – krzyknęłam. –Wszyscy o czymś rozmawiacie, a ja nic nie wiem – dodałam, spoglądając w stronę rudowłosej szpitalnej sąsiadki, która także spoglądała na mnie.
-Justynko – zaczęła mama, mierzwiąc staranne ułożenie koka. –Zapadłaś w śpiączkę.
-Tyle to już się zorientowałam, niestety widzę kalendarz – odparłam z nadzwyczajnym spokojem.
-Ale to nie wszystko, co zostało ci po tamtym incydencie – rzekła, wręczając mi nieduże lusterko.
Zobaczyłam niewielki, różowy plaster opatrunkowy, na co zareagowałam dosyć gwałtownym wzrokiem w kierunku mamy. Odkleiłam go i w ułamku sekundy spadło mi ciśnienie. Moim oczom ukazała się spora, gruba blizna.
-Podczas wypadku szkło z szyby przecięło ci policzek – powiedziała mama, spoglądając w okno. –Gdybym tylko mogła, wzięłabym ją na swoją twarz. Wiem, że będzie ci ciężko – dodała i szybko przetarła łzę.
-Nic się z nią nie da zrobić? – zapytałam, płacząc.
-Jest za świeża, dopiero po jakimś czasie. Dzwoniłam już do wszystkich znajomych lekarzy – odpowiedziała, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam się jak w jakiejś ukrytej kamerze, czy kiepskim śnie.

_______________________

Informuję za pomocą gadu-gadu: 45151183
Zachęcam do dodania blogu do obserwowanych. 


piątek, 3 maja 2013

Kartka czwarta



Drogi pamiętniku!


14 lipca 2012, sobota.

Zamieszanie na lotnisku już bardzo mnie męczy. Czekamy na samolot, który już ma spore opóźnienie przez złe warunki atmosferyczne. Nienawidzę czekać, czas wtedy niemiłosiernie mi się dłuży. Marzę już o wylądowaniu na katowickim lotnisku, a potem do domu. Mam nadzieję, że podczas lotu uda mi się dokończyć ‘’Carrie’’ Stephana Kinga.

Weszliśmy do samolotu, a ja wraz z rodzicami pokierowaliśmy się do sektoru dwunastego. Usiadłam pod oknem i pomyślałam: ‘’Znowu na skrzydle’’.
Wylądowaliśmy w Katowicach o szesnastej czterdzieści. Pogoda bardzo różniła się od majorkańskiej. Ruszyliśmy dość mozolnym krokiem do odprawy w Katowicach, powoli żegnając się z Wlazłymi. 

Lał okropny deszcz, a towarzyszył mu grad. Robiło się coraz ciemniej. Z chwili na chwilę rosła siła wiatru. Wokół było słychać świst powietrza i szum drzew. Na tle jednostajnego szumu wody rozlegały się raz po raz grzmoty. Huk każdego uderzenia poprzedzały rozświetlające niebo błyskawice.
-Taxi – zawołał tata, na co auto szybko się zatrzymało. Wpakowaliśmy bagaże i prędko wsiedliśmy do samochodu.
-Ale Państwo opaleni – odparł kierowca. –Dokąd zmierzamy? – dodał, spoglądając w stronę taty, który usiadł obok niego.
-Jastrzębie Zdrój, ul. Parkowa 37 – odrzekł, pocierając o sobie ręce. Nie spodziewaliśmy się takiej pogody, na co wskazywały krótkie spodenki i zwiewne bluzki.

Jesteśmy już w połowie drogi, to już tak niedaleko, by dotrzeć do domu. Stoimy właśnie na światłach, zaraz powinno pojawić się zielone. Nagle w ułamku sekundy widzę rażący błysk tira, on jedzie na nas! Kierowca dociska z całej siły gaz, ale to nic nie daje. Samochód z impetem na nas wpada. Słyszę rozbijające się szkło. Zasypiam.


________________________

Informuję za pomocą gadu-gadu: 45151183
Zachęcam do dodania blogu do obserwowania.


poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Kartka trzecia




Drogi pamiętniku!


3 lipca 2012, wtorek.

Wylądowaliśmy na Majorce po długim i bardzo męczącym locie. Byłam coraz bliżej zejścia po schodach samolotu, kierując się do odprawy.
-Dlaczego okrężną drogą. Mogło być dużo krócej – narzekał za mną mój tata, gestykulując przy tym zabawnie, ale na chwilkę zamilkł gdy zobaczył żegnającą się kobietę. –Hola* – powiedział do niej i odwrócił wzrok w moją stronę.

Kolejka była niemiłosierna, co przysporzyło mnie o silny ból głowy. Chciałam obrócić się w lewo, by uklęknąć do jednej z walizek po białą tabletkę przeciwbólową. Lubiłam korzystać z pomocy medycyny, boli mnie coś, zażywam lek i po kłopocie. Nim się obróciłam, moim oczom ukazał się nieco wyższy ode mnie chłopak, który stał w drugim rzędzie kolejki, obscenicznie spoglądając na tablicę z wylotami i przylotami. Tym razem jego wzrok powędrował na mnie. Jego czekoladowe oczy zahipnotyzowałyby niejedną dziewczynę, a budowa cielesna połączona z nieco ciemniejszą karnacją spowodowałaby gęsią skórkę. Skądś znałam to spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie zalotnie, na co ja odpowiedziałam tym samym, ukazując rządek już prawie równych zębów, które pokrywał aparat ortodontyczny.
Odprawa mijała mozolnie, a ja ledwo stałam w kolejce. Kątem oka spojrzałam na rodziców, siedzących w kafejce. Pomimo tylu latach bycia ze sobą nadal się kochają, są razem, a ich miłość kwitnie. Ostatnio spytałam tatę, jak to możliwe że są parą od dwudziestu lat, na co on z uśmiechem odparł:
-Wiesz, kochanie, za naszych czasów wszystko się naprawiało, a nie wyrzucało do kosza.
Cholernie im zazdrościłam, odnaleźli siebie, dwie takie same połówki jabłka.
-Ruszaj dalej – odparł ów mężczyzna z czekoladowym spojrzeniem. Wybudził mnie z zamyślenia i popchałam wózek z bagażami.

            Wsiedliśmy do autokaru z dużym nadrukiem ITAKA, który miał nas odwieść do hoteli. Całą rodziną byliśmy już na miejscach siedzących, aż moim oczom ukazał się tamten facet z lotniska.
-To niemożliwe, aby jechał do naszego hotelu. To tylko to samo biuro podróży – pomyślałam i ujrzałam rodziców chłopaka, zmierzających w naszą stronę.
-Witaj, Jerzy. No w końcu, nie mogłem was złapać na lotnisku! – odparł średniego wzrostu mężczyzna z równie czarującym spojrzeniem jak jego syn, który właśnie zajął miejsce w autokarze i oparł głowę o szybę, a w uszach dusił słuchawki. On mówił, mówił od taty.
-Cześć Piotrze, witaj Marysiu – przywitali się moi rodzice, a ja bacznie obserwowałam sytuację.
-Do hotelu zostało pięć minut drogi, na miejscu to uczcimy – zaproponował ów facet.

            W recepcji panował anielski spokój. Dwóch recepcjonistów czekało już na przyjęcie gości. Podeszłam do jednego z nich, który z uśmiechem na twarzy wytłumaczył mi, gdzie znajduje się nasz pokój, no i generalnie te wszystkie pierdoły na powitanie.
-Widzimy się o osiemnastej na kolacji. Nasz pokój to 637, jak coś to dzwońcie – stwierdził mój tata, kierując się do windy.
Szóste piętro to coś, o czym marzyłam. Wynegocjowałam także widok na baseny i Morze Śródziemne.
            Staliśmy już pod naszym pokojem, a ja zwinnym ruchem otworzyłam drzwi kartą. Rodzice zaczęli nieco zwiedzać mieszkanko, jednak ja od razu spojrzałam w stronę okna balkonowego. Mocując się z klamką, pociągnęłam ją i momentalnie uderzył mnie ciepły napływ powietrza, a zarazem lekki, przyjemny wiatr znad morza. Usiadłam na krzesełku i wyłożyłam nogi na stolik, przyglądając się ludziom, którzy szli zajmować leżaki ręcznikami. Uwieczniłam majorkański poranek na zdjęciu i poszłam spać.

            Wraz z całą rodzinką smacznie spaliśmy na hotelowych łożach. Obudziłam się, przecierając oczy. Pokój, w którym spałam roznosił dźwięk telefonu. Podniosłam go i jeszcze zaspanym, chrapliwym głosem powiedziałam:
-Halo
-Cześć, z tej strony Paweł Wlazły – powiedział twardy, męski głos, który wydawał się bardzo przyjemny. Poprzez nazwisko zareagowałam dosyć gwałtownie, ale uspokoiłam się, bo wielu Wlazłych chodzi po świecie. –Moi rodzice jeszcze śpią i niekoniecznie chce im się wstawać, a ja strasznie zgłodniałem – kontynuował mężczyzna, a ja dusiłam słuchawkę telefonu.
-Moi także śpią, ale osiemnasta jest dopiero za półtorej godziny – stwierdziłam dosyć perlistym głosem.
-Wiem, ale ja jestem taki głodny, a nie chcę iść sam. Mogłabyś pójść ze mną? – zapytał proszącym głosem, a ja momentalnie wyobraziłam sobie jego błagalne, czekoladowe spojrzenie i zgodziłam się.
Zjedliśmy razem kolację w restauracji, a on bardzo mi zaimponował. Przepuścił mnie w drzwiach i poczułam zapachach dobrych, męskich perfum. Myślę, że spędziliśmy bardzo miło czas. Po jedzeniu przeszliśmy razem do lobby. Usiedliśmy przy stoliku pod ścianą, by dobrze widzieć telewizor i mecz polskich siatkarzy.
-Idę po jakiegoś drinka, wziąć ci coś do picia? – zapytał mnie, gdy ja przeglądałam jedną z kart.
-Liczę na twoją inwencję twórczą, tylko żadnego alkoholu – odparłam, uśmiechając się do niego.
Przyniósł mi kakao, kolorem przypominające kolor jego tęczówek.
-Proszę – powiedział i ciapnął mi na nos kawałek bitej śmietany z napoju.
-Ej – cicho krzyknęłam i zaśmiałam się, biorąc do ręki chusteczkę.
Rozmawialiśmy pare dobrych chwil, a ludzie zaczęli się gromadzić w holu na mecz. Gdy usłyszeliśmy głośne huczenie, sami odwróciliśmy się już w stronę telewizji i zatopiliśmy się w meczu.
-Tak właściwie, to gratuluję nazwiska – powiedziałam i zaśmiałam się.
-Rodziny się nie wybiera – odrzekł Paweł, na co oboje się zaśmialiśmy. Chyba żartował, no nie?

''PRZEŻYJMY TO JESZCZE RAZ''. 
     Pierwszy set rozpoczął się cudownym dopingiem polskich kibiców. Hala w Sofii była tak wypełniona Polakami, że to niesamowita duma. Jednak Kanarki, to znaczy Brazylijczycy to twardy rywal i nie będą chcieli tak łatwo odpuścić tak ważnego meczu. Świetna gra, świetne emocje, świetni kibice i świetni zawodnicy – tak zapowiadał się ten mecz. 
Pierwszy punkt padł łupem Brazylijczyków po udanym bloku na Bartku Kurku, który wykonał piękny pajp, jednak nie zdołał przedrzeć się przez mur. Ostatecznie pierwszy set dostali w ręce nasi rywale po bardzo nerwowej akcji.   
Zaczęła się partia druga, w której pierwsi objęliśmy prowadzenie po kapitalnym, pojedynczym bloku Marcina Możdżonka. To także do nas należała pierwsza jak i druga piłka setowa, która wykorzystał Kurek bardzo mocno obijając blok rywali, a piłka wypadła w aut. Jest remis, 1:1. 
Trzeci set rozpoczął zagrywką Giba, ale pierwszy punkt zdobyli nasi siatkarze po udanym bloku. Całą partię wygrali Brazylijczycy, prowadząc już 2:1. 
W następnym secie wyszliśmy na boisko bardzo zmotywowani, wygrywając i wyrównując rywalizację. Rozpoczął się tie-break i razem z Pawłem mocno zaciągaliśmy powietrze. Wygraliśmy z bardzo dużym prowadzeniem, bo aż 15:10! Cały mecz zakończył się prowadzeniem Polaków 3:2.



_____________________________

Tak, zdaję sobie sprawę, że bardzo dłuuugi rozdział, ale pamiętnika nie da się podzielić :(! Tak jak zauważyłyście, jest to pierwszy blog, w którym pojawia się Kuba Popiwczak. Szybko mnie rozgryzłyście, bestie! :D Przy okazji przeżyjmy jeszcze raz mecz Polska-Brazylia, który odbył się 05.07.12, ale ja na potrzeby bloga zmieniłam datę. Całuski, mam nadzieję, że będziecie komentować, bo to bardzo motywuje.

Informuję za pomocą gadu-gadu: 45151183

* - cześć po hiszpańsku.

środa, 17 kwietnia 2013

Kartka druga

  Drogi pamiętniku!


29 czerwca 2012, piątek.


            Weszłam na salę gimnastyczną punkt ósma trzydzieści. Ławki i krzesła rozłożone były na potężnej hali, a ja wzrokiem szukałam kartki ‘’ 2a’’. Usiadłam obok dziewczyny z mojej klasy, która spojrzała na mnie spod okularów.
-Cześć – odparłam i odwróciłam wzrok. Była dziwna i niekomunikatywna, ale niedużo się od niej różniłam. Przynajmniej nikomu nie szkodziła, a ja tylko czekałam, aż przedstawienie dobiegnie końca i będę mogła odebrać świadectwo z czerwonym paskiem i wrócić do domu tym pamiętnym parkiem, który od wczoraj wywołuje u mnie uśmiech. Znów przypomnieć sobie tamtego chłopaka, o którym nic nie wiem, nawet jak ma na imię.
Rozpoczął się teatrzyk na scenie, ale szczerze mówiąc, nawet nie wiem o czym był. Co roku to samo badziewie, jakby nie mogli nam po prostu podziękować za rok zajmowania czasu i psucia nerwów. Po owacjach na środek wyszedł mężczyzna po czterdziestce z przerzedzonymi włosami, wysoki i postawny. Załączył się ogromny projektor i na pierwszy ogień poszła klasa pierwsza a.
-Zacznijmy od tych przyjemniejszych rzeczy, mianowicie: wyróżnienia w nauce i zachowaniu – przemówił dyrektor do mikrofonu i ogromna sala rozniosła dźwięk.
Nadal bardziej zafascynowana byłam swoimi paznokciami, dopóki nie usłyszałam:
 - Serdecznie zapraszam Justynkę Domider za najlepsze  wyniki w nauce w klasie i wzorowe zachowanie – doszły do mnie te słowa i poczułam na sobie wrogi wzrok koleżanki z klasy, która siedziała obok. Ale stop, jeszcze raz: Justynkę?!
-Szybko skończyli pierwszaków, już druga a? – pomyślałam, opuszczając ręce.
Wstałam, poprawiając sukienkę i nienagannym krokiem,  dumna pokierowałam się na środek sali. Pomimo tego, że czułam na sobie wzrok całej szkoły byłam pewna siebie jak nigdy. Zasłużyłam sobie na to wyróżnienie, ciężka praca i nieprzespane noce dawały o sobie znać w ciągu roku.
 -Dziękuję – odrzekłam i uśmiechnęłam się do zdjęcia, podając mężczyźnie rękę.
Poprawiłam włosy, kierując się na swoje miejsce. Przechodząc pomiędzy ławkami poczułam szarpnięcie Nikoli, która zmierzyła mnie wzrokiem.
-Popraw sobie rajtuzy, kacza nóżko – odparła, spoglądając na jedną z blondynek z jej paczki. Poczułam się po raz kolejny jak nic niewarty człowiek. Wzięłam do ręki torbę i ostatni raz rzuciłam wrogie spojrzenie blondynkom. Wyszłam z sali tylnim wyjściem, a na moim policzku od razu pojawiła się słona łza.
            Weszłam do domu, kierując się do kuchni, w której krzątała się mama.
-Kiedy masz następną lekcję? – zapytałam, rzucając plecak obok piekarnika.
Nasza kuchnia jest dużych rozmiarów i uwagę głównie skupia duża lada, a obok wysokie krzesła, a całość to tzw. wyspa kuchenna. Lubię tutaj jeść, mogę się przyglądać widokom zza okna, jednak mama mi nie pozwala i zawsze zagania do obiadu przy stole.
-O jedenastej przychodzi Pani Majewska – odparła mama, która od rana wyglądała jakoś promiennie. Niska brunetka z szarymi oczami, a jej atrybutem był piękny uśmiech. – Co się stało? – szybko dodała i oderwała się od garnka z rosołem.
-A co miało się stać? – zapytałam, otwierając lodówkę. W sumie nie wiem, dlaczego to robię, jak i tak nic z niej nie będę brać. Taki nawyk.
-Przecież widzę, co jest nie tak? – powiedziała, spoglądając w moją stronę.
Nie wytrzymałam i trzasnęłam lodówką. Usiadłam na podłodze, chowając głowę w uda i opowiedziałam mamie całe zajście.
-Przejmujesz się taką błahostką? Słowami, które wypowiedziała dziewczyna, której priorytetem jest dobrze rozjaśnić włosy? – zapytała mama, głaszcząc mnie po głowie. –Ty możesz wszystko i z takimi pięknymi nogami możesz zajść daleko – dodała mama, co nieco podniosło mnie na duchu.
Naszą rozmowę przerwał dźwięk dzwonka. Pani Majewska przybyła na korepetycję do mamy z języka rosyjskiego.


30 czerwca 2012, sobota


            Pierwszy dzień wakacji zaczął się wyśmienicie. Wstałam koło jedenastej zupełnie się niczym nie przejmując. Rozmowa z mamą bardzo podniosła mnie na duchu. Czułam się beztrosko i w takim nastroju powędrowałam do łazienki. Odsunęłam firankę, spoglądając na podwórko. Uchyliłam  lekko okno. Był ładny, pogodny dzień, słońce zbliżało się do najwyższego punktu na niebie. Moją uwagę skupił ptak na jednym z pobliskich drzew, śpiewał cudownie. Oparłam się na łokciu, w piżamie oglądając podwórko. Nagle zobaczyłam tatę, konwersującego z jakimś mężczyzną. Nieświadoma swojego ubioru, krzyknęłam ‘’Dzień dobry!’’, na co oboje odpowiedzieli mi szczerym uśmiechem. Dopiero po czasie zorientowałam się, co ja zrobiłam.

1 lipca 2012, niedziela.

            Wpadka wczorajszego dnia nadal mnie prześladuje. Tata stwierdził, że pięknie zaprezentowałam się nowemu sąsiadowi. A no właśnie, Pamiętniku, będę mieć nowych sąsiadów! Państwo Popiwczak przeprowadzili się tutaj aż z Dolnego Śląska. Jeszcze nie zdążyłam ich poznać, bo dzisiaj wyjeżdżamy. Tata mówi, że bardzo polubił Pana Macieja, bo interesuje się ogrodnictwem, a ponadto obiecał mu partyjkę szachów i pokera. Wspomniał coś o ich synu, ale nie dokończył tylko mrugnął mi okiem. Chyba oszalał, ja nie mam czasu na chłopaków.
            Wyciągnęłam walizkę z szafy i położyłam ją na dywanie. Nie wiem, co mam pakować na ten dwutygodniowy wyjazd na Majorkę.
-Kochanie, pomóż ci? – usłyszałam ciepły głos mamy, na co ostatecznie przytaknęłam.


___________________

No i jest kartka druga. Co prawda krótko, ale muszę mieć to klarownie ułożone. Jako zadośćuczynienie szybciej dodam trójkę. Buziaki. :*

Informuję za pomocą gadu-gadu: 45151183

czwartek, 11 kwietnia 2013

Kartka pierwsza


Drogi pamiętniku!
        22 czerwca 2012, piątek.

Śniłam, byłam w cudownej krainie, w której wszystko było idealne i bez problemów. Nagle, jakby ze mgły usłyszałam piskliwy dźwięk. Otworzyłam nieprzytomnie oczy, szukając tego przeklętego wynalazku. Jak ja nienawidzę poniedziałków.. a nie, to piątek! Dosyć optymistyczniej zeszłam z łóżka, ale bez napadów euforii. Kto normalny budzi się o siódmej rano i skacze ze szczęścia jak skowronek? Każdy uczeń, który przez bite lata musi codziennie zwlekać swoje ciało z łóżka wcześnie rano, po paru godzinach snu, bo przecież poszłam spać o pierwszej w nocy. Czas to zdecydowanie największy tchórz, jakiego znam. Nauka pochłania jego większość, a gdzie czas na przyjemności, zabawę? Stop, zagalopowałam się, jaką zabawę?
Tocząc walkę z własnym ciałem, kierowałam się do łazienki. Nie dotarłam, bo drogę zastawił mi jakiś niezidentyfikowany obiekt. Głupia szafa! Żyję w tym pokoju tyle lat i nie potrafię po omacku kierować się do łazienki? Chwyciłam się za czoło, bo powitanie z szafą obudziło mnie do końca.
Będzie siniak jak nic, na całe czoło – pomyślałam, przeglądając się w lustrze.
Jak ja nienawidzę życia, cóż za optymistyczny poranek…

~*~

            Wyszłam z mieszkania, zakładając na ramię plecak. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się pare razy świeżym powietrzem. Dotknęłam jeszcze raz obolałego czoła i syknęłam pod nosem. Włożyłam do uszu słuchawki i zatopiłam się w muzyce i regularnym kroku w kierunku szkoły.
            Przed moimi oczami stał już potężny budynek szkoły. Pociągnęłam stalowe drzwi, które wydały specyficzny dźwięk. Weszłam do miejsca, z którego bił gwar i nieład, istne piekło.
Siedziałam na ławce, wiążąc buty. Szło mi to powolnie, bo kątem oka spoglądałam na dziewczyny obok okna, knujące jakąś intrygę. Święta trójca plastików i tyle, nie wiem, która z nich była gorsza.
-Ej, ty, frajerko, nie podsłuchuj – odparła tleniona blondynka, uczęszczająca do drugiej liceum.
-Patrz, jakie ma krzywe nogi. Jak można ubierać krótkie spodenki do takich nóg? – usłyszałam szept.
To był cios powyżej pasa, nie wiedziałam, jak zareagować. Wstałam, poprawiłam koszulę i wyszłam z szatni szkolnej, kierując się do sali numer piętnaście, w której miała odbyć się matematyka.
            Siedziałam w ogromnej klasie, wystrojonej w szarych odcieniach. Znudzona lekcją na temat Twierdzenia Pitagorasa, śledziłam życie zza okna. Pani Nowacka usilnie próbowała uspokoić roztargnionych uczniów. Intensywnie rozmyślałam na temat konwersacji dziewczyn w szatni. Rozmawiały o.. jakimś przesłuchaniu, prezesie Banickim. Średnio zrozumiałam tę rozmowę. Z transu wyrwała mnie szczupła profesorka z okularami na końcu nosa.
-Do odpowiedzi przyjdzie – zaczęła, krążąc palcem po dzienniku. – Zapraszam numer 4 – powiedziała twardo, a z miejsca wstał Paweł Dobaczewski.
-Blisko mnie – pomyślałam i zaczęłam śledzić sytuację.
Przystojny brunet z kręconymi włosami i dużymi, zielonymi oczami. Wyglądał inaczej niż zawsze. Ubrany w jasne spodnie z Wranglera z dziurami na kolanach i fioletową koszulę w kratę. Prezentował się schludnie i aż zawiesiłam na nim oko, ale tylko na chwilę, bo gdy zobaczyłam, gdy dukał takie brednie przy tablicy, mimowolnie odwróciłam wzrok i zatopiłam się w wpatrywanie w horyzont.
Apatyczną lekcję przerwał dźwięk dzwonka, a ja szybko ruszyłam do wyjścia. Była to długa przerwa, więc spokojnie mogłam iść do biblioteki poczytać, jednak ówcześnie chciałam zahaczyć o moją szafkę z numerem 53.
Otworzyłam ją, jak zawsze spoglądając na plakat, przedstawiający siatkarzy. Mimowolnie uśmiechnęłam się i wyjęłam książkę.  Moje kąciki ust znów ruszyły w górę, gdy zobaczyłam gimnazjalistów, palących papierosy po kątach, którzy myśleli, że dyżurująca anglistka tego nie widzi.
Przyspieszyłam kroku, by w końcu wyjść z tego piekła. Nadal w uszach szumiały mi słowa jednej z blondynek, krytykującej moje nogi. Nie powiem, było mi smutno i ciągle rozważałam, jak można być tak okrutnym.
Wyszłam ze szkolnego budynku, mając trzydzieści minut przerwy. Dosyć szybkim tempem ruszyłam w stronę pobliskiej Publicznej Biblioteki. Tylko tam czułam się jak ryba w wodzie. Cisza i harmonia wypełniały mnie od środka, a tamtejsza bibliotekarka emanowała sympatią.
Szłam pewnie parkową drogą, gdyż codziennie przechadzałam się nią do centrum. W uszach szumiała mi głośna muzyka i chyba nuciłam ją trochę pod nosem. Nagle poczułam ciepłą dłoń na moim przedramieniu. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się uśmiechnięty szatyn z enigmatycznymi tęczówkami, których do dziś nie potrafię rozpoznać. W ręku miał szarą torbę z firmy Nike, a pod pachą dusił książkę, na której kątem oka zobaczyłam napis: Philip Roth i moje serce szybciej zabiło.
-Cześć, mogę prosić cię o pomoc? – zaczął i uśmiechnął się szeroko. –Przyjechałem tutaj z Legnicy i mam problem, bo się zgubiłem – kontynuował.
-Co cię sprowadza do Jastrzębia? Przecież tutaj nie ma co zwiedzać – odparłam, odwzajemniając się uśmiechem. – Powiedz mi, gdzie mam cię zaprowadzić – dodałam.
-Aleja Jana Pawła II 6, na hale sportową – odparł, a ja jeszcze raz go zilustrowałam. Wiedziałam, że Jastrzębie słynie z siatkówki, ale on nie wyglądał na siatkarza. Przyznam, nie był niski, ale zdecydowanie różnił się wzrostem od Michała Łaski, do którego ostatnio dobiłam w supermarkecie..
Szliśmy równym tempem, a na nasze głowy padały pojedyncze promyki słońca, bo drogę zasłaniały cieniem potężne korony drzew.
-No to jak, opowiesz mi, co sprowadza cię do Jastrzębia? – przerwałam tę chwilową ciszę.
-Akademia Talentów Jastrzębskiego Węgla. Przymierzam się do udziału w rozgrywkach kadetów, może Młoda Liga.. – powiedział, niechcący upuszczając książkę spod pachy.
-No, no, Nemezis, dobry wybór – odparłam uśmiechając się. Jesteśmy na miejscu – dodałam, spoglądając na duży budynek.
–Nie zajmuje ci więcej czasu, dziękuję – rzekł, patrząc na mnie.
-Nie ma problemu, powodzenia – powiedziałam i obróciłam się na pięcie, kierując się w stronę szkoły, bo przerwa przeleciała mi w oka mgnieniu. Ostatni raz obejrzałam się za siebie, zobaczyłam nienaganną sylwetkę i mocne, umięśnione łydki, bardzo starannie opalone. Lekki powiew wiatru zatańczył chłopakowi we włosach, mierzwiąc ich staranne ułożenie…

_____________________

Oddaję kartkę pierwszą w Wasze ręce. Jeśli chcecie być na bieżąco, dodajcie bloga do obserwatorów(sam dół bloga). Całuski :*
Informuję za pomocą gadu-gadu: 45151183

piątek, 5 kwietnia 2013

Prolog

Czy każda zaistniała sytuacja w życiu ma cel w przyszłości? Czy ludzie, których spotykamy na ulicy przez zupełny przypadek mogą być naszym całym życiem? Ile jesteś w stanie zrobić, by bliscy nie odeszli? Czy śmierć potrafi zmieniać słone łzy w gorzką rozpacz? Czy starość może być spokojna po całej tułaczce życia? Mieliście kiedyś wrażenie, że wasze życie jest beznadziejne, a po chwili działo się coś, co powalało waszą tezę na łopatki? Czas to największy tchórz, który zawsze ucieka.

Nazywam się Justyna Domider i w tym roku skończyłam piętnaście lat. Można powiedzieć – dziecko, ale ja psychicznie nie czuję się jak zwykła nastolatka. Mieszkam niezmiennie od urodzenia w Jastrzębiu-Zdroju. Mam niespełna metr siedemdziesiąt wzrostu i duże, brązowo-szare oczy. Moje włosy są w kolorze kasztanowego brązu, ale od zawsze marzę o byciu blondynką. Nie znam swojej wartości, przez co ludzie często mną pomiatają. Żyję szkołą i nauką, bo nie jestem w stanie nikomu zaufać. Ludzie za bardzo namieszali w moim życiu, a po przyjaciółkach pozostała tylko szrama na sercu i psychice.

Mieszkam z rodzicami w dużym domu, znajdującym się na uboczu od centrum. Tata jest biznesmenem z własną firmą, a mama filologiem. To oni powtarzają mi, że nauka jest najważniejsza. Podobno jestem w czepku urodzona. Nie przeczę, posiadam dom, rodzinę ale.. w moim życiu od zawsze czegoś brakuje. Mam na imię Justyna i chcę tutaj zawrzeć parę lat mojej egzystencji. Opowiem Ci życie i historię mojej niezwykłej miłości.

Tak jak on nie kochał nikt.


________________________

No i prolog ujrzał światło dzienne. Mam nadzieję, że się Wam podoba i choć trochę intryguje. Buziaki ;)
PS. Spotkam kogoś na meczu w katowickim Spodku podczas LŚ? Do zobaczenia!

piątek, 29 marca 2013

Wstęp

Cześć Wam, to znowu ja, Alicja :)
Postanowiłam rozpocząć drugie opowiadanie. Będzie prowadzone w formie kartek z pamiętnika i mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. 

Prolog ujrzy światło dzienne 5 KWIETNIA! 

Serdecznie zapraszam i liczę na to, że równie chętnie będziecie komentować! ;)

Numer kontaktowy: gadu-gadu 45151183